Jan Macko z Kopanej Drogi

Jednym z naszych ludowych określeń jest powiedzenie "na chłopski rozum". I nie jest to zwykły frazes, lecz ma często potwierdzenie w rzeczywistym działaniu. Niejednokrotnie ludzie prości, bez odpowiedniego wykształcenia, stają się dobrymi fachowcami, czy organizatorami i swoje zadania wykonują nawet lepiej niż osoby wykształcone. Aby nie być gołosłownymi - przedstawiamy jedną z takich postaci, która w swym życiu i działaniu potwierdziła tę ludową mądrość. Osobą tą jest Jan Macko z Kopanej Drogi w Tymbarku. W swym barwnym, pełnym przygód życiu oraz pełnej poświęcenia pracy społecznej zawsze kierował się "chłopskim rozumem".

Jan Macko, to postać wyróżniająca się nie tylko w środowisku tymbarskim, lecz w znacznie szerszym i dlatego warto ją poznać, a także naśladować, zwłaszcza jeśli chodzi o działalność społeczną i umiejętną organizację pracy.



Część I. Młodość
Urodził się 24 kwietnia 1897 r., jako syn Andrzeja i Marii z d. Kasprzyk. Rodzice prowadzili gospodarstwo wiejskie, średniej wielkości, tak jak inni gospodarze z tych okolic. Państwo Mackowie mieli dość liczną rodzinę - 4 córki i 3 synów. Jan był najstarszym synem, więc zgodnie z panującym wówczas zwyczajem dziedziczył po ojcu gospodarstwo. Pod tym kątem przygotowywano go od najmłodszych lat.
W wieku 6 lat rozpoczął naukę w czteroklasowej szkole w Tymbarku. Po jej ukończeniu przez okres 3 zim uczęszczał jeszcze do szkoły "dopełniającej". Uczył się chętnie, a wiedzę wprost chłonął. Pragnął nadal kontynuować naukę, jednakże rodziców nie było stać na pokrywanie kosztów związanych z kształceniem. Inną, może jeszcze ważniejszą przyczyną była konieczność pomagania ojcu w pracach. Przygotowywał się przecież do samodzielnego prowadzenia gospodarstwa. Pracował ciężko, a najbardziej męczyła go praca z wołami, których prowadzenie wymagało sporego wysiłku fizycznego, a on przecież miał zaledwie 13 lat. Prosił więc ojca, by ten kupił konia, którym znacznie lżej było kierować. Ojciec spełnił życzenie - i to było pierwsze udoskonalenie pracy Jana. Mógł teraz pracować znacznie wydajniej, przy mniejszym wysiłku fizycznym. Woły wprawdzie zostały, ale hodowane były na sprzedaż. Dzięki pomysłowi małego Jaśka warunki materialne pp. Macków znacznie się poprawiły, co cieszyło całą rodzinę. Niestety, radość ze zmian nie trwała długo, gdyż pewnego dnia pożar zniszczył ich dom. Pozostali bez dachu nad głową, co wszyscy bardzo odczuli, zwłaszcza matka, będąca już w drugiej połowie ciąży. Skutkiem tej tragedii na Janka, który ukończył właśnie 15 lat, spadł nowy obowiązek pracy zarobkowej, by rodzice mogli jak najszybciej odbudować dom. Rozpoczął jako wozak, u Żyda Szwajbera, który trudnił się handlem drewnem. Jan umiał sobie organizować pracę, dzięki czemu nieźle zarabiał. Zdawało się, że dzięki temu nadejdzie koniec ich biedy. Niestety - wybuchła I wojna światowa. Jan, jako 17-latek, do wojska nie został wprawdzie powołany, gdyż nie uzyskał jeszcze pełnoletności, jednakże otrzymał wezwanie, by w dniu 24 września, wraz z koniem jechał na "foszpan" (podwoda dla potrzeb wojska). I tak oto rozpoczął się dla niego nowy, pełen przygód etap życia.
Z Tymbarku jechał swą furmanką najpierw do Przeworska, gdzie otrzymał przydział jako wozak prowiantu dla węgierskiej kolumny sanitarnej. Dzięki swemu pogodnemu usposobieniu oraz umiejętności organizowania pracy szybko zyskał sobie sympatię Węgrów, którzy obdarowywali go czasem paprykową słoniną czy serem, więc nie odczuwał tak bardzo głodu, jaki wówczas panował wśród ludności dotkniętej działaniami wojny.
Ale to był dopiero początek. Los wojenny sprawiał, że wraz z końmi (drugiego dostał od sąsiada Surdziela) musiał tułać się niemal po całej południowej (obecnie) Polsce. I tak z Przeworska, pod naporem wojsk rosyjskich, dojechał do Ząbkowic Śląskich, przez Tarnów, Wieliczkę, Kraków, Oświęcim, Gliwice. W Ząbkowicach stacjonował prawie 3 tygodnie, a następnie ruszył do Kalwarii Zebrzydowskiej, skąd w samo Boże Narodzenie 1914 r. pociągiem (wraz z końmi i wozami) przewieziono ich do stacji Takczany, gdzie kończyły się tory kolejowe. Stąd już wozami jego kolumna sanitarna jechała do miejscowości Nadpolany. Odbierano tam żołnierzy rannych i z odmrożeniami, jako że zima była bardzo ostra.

W 1915 r. Jan zachorował na zapalenie płuc, skutkiem czego zastał hospitalizowany w Hraniczu. Jako rekonwalescent został przydzielony do obsługi kadry oficerskiej. W lecie 1916 r., a więc niemal po dwuletniej tułaczce - ni to żołnierz, ni to cywil - otrzymał kilkutygodniowy urlop, po którym został wezwany do Nowego Sącza, gdzie otrzymał oficjalne wcielenie do służby wojskowej i przydział do 20 Pułku Piechoty, stacjonującego wówczas w Tarnowie. Tam, po odbyciu kilkutygodniowych ćwiczeń, przeniesiony został do 2 Pułku Ułanów w Wolbromiu, skąd zimą 1916 r. eszelongiem wyjechał na front do Rumunii. Podróż trwała prawie miesiąc. W miejscowości Fokszany szwadron Jana spędził kilka miesięcy, mieszkając w okopach.
I znowu, dzięki swemu pogodnemu usposobieniu i zdolnościom organizacyjnym, rozkazem dowódcy przydzielony został do szwadronu gospodarczego, gdzie służba była łatwiejsza, gdyż nie musiał chodzić na wartę, a także z wyżywieniem miał lepiej aniżeli zwykli żołnierze. Było to bardzo istotne, gdyż z dostawą żywności były duże trudności. Jej transport odbywał się jedynie kolejką linową, która nie zawsze mogła kursować z powodu działań bojowych. Bywało więc, że żołnierze przez kilka dni nie otrzymywali racji żywnościowych. Po kilku tygodniach służby na tym stanowisku Jan zachorował na świerzb, który uniemożliwiał mu pracę przy produktach spożywczych. Musiał więc wrócić do kolumny sanitarnej, gdzie poddano go kuracji. Po jej zakończeniu został pomocnikiem kucharza przy kolumnie i w tym charakterze "wojował" do końca października 1917 r.

1 listopada 1917 r. znów wysłano go na front karpacki, gdzie podczas bitwy został ranny w biodro. Przewieziony do szpitala w miejscowości Fernsweryn nad Dunajem przebywał tam blisko 2 miesiące. Po podleczeniu rany, kiedy mógł już samodzielnie chodzić, otrzymał rozkaz pracy w kantynie oficerskiej, w charakterze kelnera. Gdy stan jego zdrowia poprawił się już na tyle, że mógł swobodnie poruszać się, otrzymał miesiąc urlopu wypoczynkowego. Dzięki temu mógł wreszcie odwiedzić swój dom rodzinny, za którym bardzo tęsknił. Czas pobytu w Tymbarku szybko płynął i urlop skończył się. Zameldował się więc w Komendzie Wojskowej w Nowym Sączu, gdzie otrzymał skierowanie do Lwowa, miejsca stacjonowania jego macierzystej jednostki. Po dotarciu na miejsce dowiedział się, że wyjechała ona już do Odessy. Musiał ją więc gonić. W Odessie znów historia powtórzyła się, więc przydzielono go do innej, która przygotowywała się do wyjazdu do Aleksandrii. Po dotarciu na miejsce okazało się, że w dniu 11 listopada (1918 r.) wojna została zakończona i można wracać do swych miejscowych komend. Radośnie Jan wracał do Krakowa, w pełnym uzbrojeniu, jako że nikt nie zadbał o zdanie broni. Dokonał tego dopiero w Krakowie i stąd szczęśliwie wrócił do Tymbarku, kończąc pełen przygód etap życia związany z działaniami I wojny światowej.
Jako żołnierz jeszcze nie zdemobilizowany, po powrocie został przydzielony do pracy w policji w Tymbarku, co było dla niego bardzo korzystne. Prawie codziennie był w domu. Zaczął więc poważnie myśleć o swej przyszłości.

I znów, niestety, nie mógł długo cieszyć się tą pomyślnością, gdyż już w marcu 1919 r. ponownie został wcielony do jednostki wojskowej - tym razem polskiej - i wysłany do Lwowa, gdzie otrzymał przydział do 1 Pułku Podhalańskiego. Pułk ten, wraz z hallerczykami, walczył z Ukraińcami. Po zakończeniu walk został przeniesiony na pogranicze rumuńskie do Kołomyi. W czasie pobytu zapoznał się bliżej z tamtejszą ludnością, zwaną Hucułami, zauroczył się ich życiem, co opisał w swoich wspomnieniach.

Z Kołomyi przeniesiono go do Stanisławowa, a w marcu 1920 r. do Podwołoczyka. Stamtąd 17 kwietnia, wraz ze swym pułkiem, pociągiem przewieziony został do jakiejś stacji (niezapamiętanej) na Polesiu, skąd już pieszo maszerowali do Kijowa, do którego doszli w pierwszych dniach maja. Z Kijowa znów marsz do Darnicy i dalej na wschód. Warunki bardzo trudne - bagnisty teren powodował częste "kąpiele" żołnierzy w błocie, a później utrudnienia marszu w przemoczonych i obłoconych mundurach.

Około 30 km od Darnicy stoczyli ciężką bitwę z bolszewikami, na szczęście bez własnych strat w ludziach. I znów powrót do Kijowa, gdzie ich zadaniem była ochrona mostów rzecznych i kolejowych przed niszczeniem ich przez rosyjskie bojówki. Po kilku dniach otrzymali rozkaz natychmiastowego powrotu do kraju, by bronić go przed nawałą bolszewicką. Przez osiem dni maszerowali o głodzie i chłodzie. Dopiero w Brześciu otrzymali gotowany posiłek. "Ciężkie to były dni - wspomina Jan - gdyż ze wszystkich stron czyhało niebezpieczeństwo w postaci wojsk bolszewickich, czy też zasadzek urządzanych przez Ukraińców, wreszcie z powodu braku dróg, a nadmiaru wody i błota. Wielu naszych żołnierzy uciekało po prostu na bosaka, gdyż buty się zdarły. Trzeba było iść w rozsypce, by nie zwracać większej uwagi wroga. Odetchnęliśmy dopiero w Brześciu."

Niedługo jednak mogli tam pozostać, gdyż pod naporem przeważającej siły wroga znów musieli się cofać i uciekać przez Siedlce do Warszawy. Zatrzymali się dopiero na obrzeżach stolicy. Po 4 dniach względnego spokoju, Jan wraz ze swym batalionem wziął udział w słynnej bitwie, zwanej w historii "cudem nad Wisłą". Po jej szczęśliwym zakończeniu i zwycięstwie, przez kilka dni mogli odpocząć, a potem znów, pod dowództwem kapitana Maciejowskiego, pomaszerowali na Białystok.

Pod Grodnem stoczyli bitwę na bagnety. Z okrzykiem "Hura!" ruszyli do ataku, rozpraszając wojsko nieprzyjaciela i biorąc kilkuset jeńców do niewoli.
Po tej potyczce batalion zmienił azymut i maszerował teraz w kierunku Wilna. Trudy wojenne osłabiły jednak mocno organizm Jana - zachorował na ostre zapalenie stawów. Otrzymał więc urlop zdrowotny i znalazł się w domu, gdzie szybko wracał do zdrowia.

Po zakończeniu urlopu przez pewien czas stacjonował w Starej Wsi koło Limanowej, skąd został oddelegowany do pracy w majątku oo. Jezuitów w Nowym Sączu. Pracował tam do 13 maja 1921 r., tj. do dnia, w którym został zwolniony do cywila.

Maria Kuc
Zofia Kęska